środa, 13 lutego 2013


22. Chciałabym przywróć, tamte jedyne wspomnienia, które były warte uśmiechu na twarzy

                                                                  MUZYKA
-Tak, to to drzewo- powiedziałam.
-Szukajmy- rozkazała Chelsea.
-Mam!- Zawołał Justin.- Tam na samej górze
-Ja wejdę!- Krzyknął Mitchel, po czym był już u samej góry. Kiedy zszedł i wyjął z buzi karteczkę zaczęliśmy czytać.
Ciekawe, co na to Miley, ze czytaliscie jej pamietnik…? Następną skazówkę znajdziecie, kiedy uda wam się z tond wydostać, a późnymi wieczorami nie jest tu zbyt bezpiecznie
Wszyscy próbowaliśmy rozwiązać myśl, o tym, że ciężko się z tond wydostać. Postanowiliśmy wyjść z lasu, tak jak przyszliśmy. Ale zamiast zastać ulicę z samochodami napotkaliśmy wielkie krzaki, tak samo było w drugą stronę, i w jeszcze inną. 
-No, i co zrobimy?!- Wykrzyczał Joe.
-Boże nie wiem…-zaczęłam panikować, przy okazji wymyślając jakiś plan.
-Zadzwoń do Ian’a- stwierdził pośpiesznie Mitchel.
-E…ee…nie ma zasięgu- Emily uniosła telefon ku niebu, ale nawet jedna kreska nie raczyła się pokazać.

Siedziałam na krześle przyglądając się chłopakom. Moje rozmyślenia przerwał mi kelner kładąc na stoliku pączka. Dobrze wiem, że wampiry nie za pokojom głodu jakimś tam ludzkim żarciem, ale teraz miałam cholerną ochotę na pączka.
-Sorry za spóźnienie- oznajmił Paul siadając obok mnie.
-Nie, no spoko…nic się nie stało…luz- dodał sarkastycznie Lucas.
Ostrożnie zerkałam na Paul’a. Nic nie wskazywało, na to, że jest z nim coś nie tak, ale jednak…
-A on czego tu?- Spytał z irytacją Paul.
-A tobie , na co Miley?- Odpowiedziałam pytaniem.
-Hm…mam swoje potrzeby…Mogę coś z wami ustalić
-Mów- nalegał Ian.
-Zrobimy taką wymianę, albo nie to będzie szantaż. Tak dobra myśl. Jedyne czego potrzebuję to Selena, a jeśli mi jej nie dostarczycie to raz na zawsze się pożegnacie z Miley…
-Nie wierzę! Jak możesz być aż takim dupkiem!- Lucas zaczął się drzeć na cały regulator, przez co zwrócił uwagę innych ludzi.
-Lucas, opanuj się…-powtarzałam  po cichu.
-Macie czas, do końca tygodnia
-Czemu, do końca tygodnia?!- Zdziwił się Ian, a ja razem z nim.
-Bo chcę pomęczyć jej przyjaciół- po tych słowach wstał i odszedł. Wypuściłam głośno powietrze, po czym uniosłam głowę do góry.

Zaraz zapadnie mrok, myślałem z przygnębieniem. Daliśmy się jak śliwki w kompot. Znaleźliśmy jakieś rozłożyste drzewo, na którym postanowiliśmy przeczekać noc, która powoli nadchodziła. Mitchel rysowała badylem jakiś szlaczek, coś typu „mapę lasku”, Joe chodził w kółko rozglądając się po okolicy. Emily i Chelsea weszły na jakieś powyższe gałęzie, aby poobserwować widoki. Selena nuciła jakąś pioseneczkę, a Demi patrzyła przed siebie pustym wzrokiem. 
-Zimno mi- oznajmiła krótko Sel.
-Chodź tu- zaproponowałem jej, aby weszła na jedną gałąź wyżej, aby przytulić się do mnie. Boże, cały czas myślałem, o tym jak sobie radzi Miley. Bo, to ona jest sam na sam z psychopatą i nie wiadomo, co on jej robi.

Otworzyłam zaspane oczy, ale bardzo tego żałowałam, gdyż przede mną siedział jakiś mężczyzna.
-Kim ty jesteś?!- Wydarłam się bezcelowo.
-Nie martw się tym, radzę ci się zastanowić ile ci do końca zostało…
-Do końca czego?- Zagadnęłam.
-Przekonasz się- uśmiechnął się po czym podszedł do mnie i wlał mi do buzi jakiś płyn. Momentalnie wyplułam to.
-Co, to jest?
-Mięta- orzekł oschle. Pięknie nie piłam niczego, ani nie jadłam już od dwóch dni, a ten płyn wyżre mi tylko żołądek.
-Mam do ciebie, prośbę nie do odrzucenia- zaczęłam, chociaż nie byłam pewna, czy to powiedzieć, czy nie.
-Słucham…
-Proszę cię, zabij mnie! No błagam, wiem, że sprawiłoby ci to przyjemność- zaczęłam mężczyznę błagać.
-Z miłą chęcią, ale szef by mnie za to zabił- przewróciłam teatralnie oczami, a zaraz po tym poczułam pieczenie w ustach od nadmiaru wpychanej mi do ust mięty.

Gwałtownie otworzyłam oczy, kiedy usłyszałam ciche łamania gałęzi. Na dworze panował mrok, siedziałam na dolnej gałęzi drzewa trzęsąc się z zimna. Gdy tylko usłyszałam wyraźniejsze dźwięki łamiących się gałęzi podniosłam się automatycznie. Wyjęłam z tylnej kieszeni komórkę, aby oświetlić sobie okolicę. Ale po chwili z daleka dostrzegłam moją, Seleny, Justin i kogoś jeszcze bluzę. Z lekkim wahaniem poszłam po ubrania, zatrzymałam się tylko wtedy gdy usłyszałam znowu dźwięk łamiących się gałęzi.
-Jest tu ktoś?- Zadałam pierwsze lepsze pytanie, które przyszło mi do głowy. Nikt nie odpowiedział, ale ja wiedziałam, że stoi tuż za moimi plecami. Przeszedł mnie zimny pot. Boże, co robi człowiek w takich sytuacjach, zaczęłam zastanawiać się nad tym.  W końcu z wielkim strachem odwróciłam się do tyłu. O mało nie zeszłam na zawał, kiedy zobaczyłam Paula.  Miałam już krzyknąć, ale chłopak zakrył mi usta rękę i rzucił mi się na szyję…

-Justin, Justin- zaczęłam cicho jęczeć, ale chłopak nie reagował.- Justin!- Tym razem w miarę się wydarłam oraz mocno go szturchnęłam.
-C…co? Coś się stało?- Zapytał zaspany.
-Nie wiem, ale słyszałam dziwne odgłosy- poinformowałam Biebera. 
-Eh…Śpij….- uspokoił mnie. Chociaż próbowałam zasnąć, ale to było ciężkie.  
Minęło trochę czasu, aż się obudziłam po raz kolejny. A obudziły mnie wołania, wszystkich zgromadzonych w lasku.
-Emily! Emily!- Zaczęli wołać wszyscy. Boże tylko nie to, pomyślałam schodząc z drzewa.
-O co chodzi?- Spytałam łapiąc Joe’ego za ramię.
-Szukamy już od godziny Emily, ale nie możemy jej znaleźć!- Odpowiedział prawie spokojnie.
Wszyscy postanowiliśmy iść w głąb tego lasu. Każdy dosyć głośno wykrzykiwał imię dziewczyny, ale nic to nie dało. Po chwili usłyszeliśmy krzyki. Najpierw zdawało mi się, że to Miley krzyczy, ale naprawdę to były odgłosy pochodzące od Demi.  Szybko znaleźliśmy się przy dziewczynie. To, co ujrzałam….kurcze sama chciałam krzyczeć i jeszcze płakać.
-Nie, to nie może być tak!!!- Wtuliłam się Justina i zaczęłam bardziej płakać.

Stałem jak słup na środku pola. Emily…Emily nie żyła! Wszędzie była krew, od której było mi nie dobrze. Mitchel weź się w garść trzeba z tymi zwłokami coś zrobić, mówiłem do siebie.
-Powinniśmy jakoś zakopać te ciało- nie chciałem mówić imienia dziewczyny, bo to bardziej wzbiło mnie w wielki smutek.
-Mitch, ma rację- z trudem potwierdził mój pomysł Joe.

-Za ile ona się zjawi?- Spytałam zniecierpliwiona patrząc, co chwilę na zegarek.
-Nie wiem- Po tych słowach usłyszeliśmy kroki zbliżające się w naszą stronę.
-Przepraszam za spóźnienie!- Krzyknęła biegiem Katerina.
-No dobra, ale następnym razem zamiast przepraszać przyjdź na czas,, a teraz mów- poinformował ją Ian.
-A więc, jak pewnie wiecie od dłuższego czasu wampiry, wilkołaki i czarownice prowadzą ze sobą wojnę. Pewnie gdyby się dowiedzieli, że rozmawiam z wami, kazaliby mnie zabić. Mniejsza o, to…Selena odgrywa w tej wojnie ważną rolę, jest potomkinią jednych z najstarszych i najpotężniejszych czarownic. Legenda głosi, że urodzona 22 lipca 1992 zostanie oddana ofierze przez wampiry i wilkołaki…stanie się coś złego. Zdania są podzielone, jedni mówią, że nastąpi koniec świata, a drudzy, że powstanie niezliczona oraz ogromnie potężna armia wampirów i wilkołaków, no i wtedy można spodziewać się tylko złego. O, to chodzi, że zależy wszystko od Seleny. Żeby zwyciężyć tę wojnę musiałaby poświęcić życie jej bliskiego. Nie wiadomo, tu o kogo chodzi, czy o rodzinę, czy przyjaciół- ale chyba bardziej o to drugie. Jest też świątynia gdzieś w lesie, w której są miecze, wszystko poświęcone bitwie oraz sekrety…Też podobno mówią, że są tam jakieś niebezpieczne istoty nie pochodzące z ziemi, ale mało w to wierzę- kiedy Katerina mówiła swój monolog, moje serce tak waliło, jakby miało zaraz eksplodować.
-Ale, czemu Paul?- Przerwał Lucas.
-Przecież, bardziej chętny byłby do tego Klaus
-Wiem…ale kiedy byłam się przyjrzeć sprawie, spotkałam Paul’a. Dotknęłam go i coś poczułam…to było straszne. Widział mrok, ogień i jeszcze więcej zła. To, coś musi być bardzo potężne
-Diabeł?- Spytał Lucas.
-Nie…Wy jesteście diabłami, to coś jak szatan. Zastanawiam się, czy jest coś potężniejszego do szatana, jeśli nie, to on.- Już rzecz jasna było, dlaczego wszedł do ciała Paul’a.
-O Boże…To, co robimy?- Spytałam.
-Najlepiej będzie jak znajdziemy tę świątynie, i dobrze będzie jeśli znajdziemy ją przed innymi- bez gadania wszyscy ruszyliśmy w stronę samochodu.

Kiedy tak stałam i patrzyłam jak chłopcy zakopują Emily, to aż chciałam sama się zabić, aby tylko tego nie oglądać. W myślach prosiłam tylko o jedno „Ja chcę do mamy”- ona dobrze by wiedziała, co zrobić i nie obeszłoby się od przytulanek.
-Możemy stąd już iść?- Spytałam, po skończeniu „pogrzebu”.
-Najpierw się pomódlmy…- Powiedziała Demi.
Po modlitwie wszyscy poszliśmy z dala od tego miejsca. 
-Kto mógł to zrobić?- Nikt nie był wstanie odpowiedzieć na pytanie Chelsea.
Po kilku godzinach chodzenia, stanęliśmy na chwilę, bo Joe oto poprosił.
-Idę się odlać, zaraz wrócę- po tych słowach poszedł gdzieś w krzaki, trochę dalej.
Nie minęło kilku sekund. Joe bardzo szybko do nas przybiegł i powiedział zdyszany:
-Nie uwierzycie, co znalazłem, chodźcie szybko!- Wszyscy biegiem rzuciliśmy w drogę, którą Joe nam pokazał.              
                                                       MUZYKA

Przez chwilę był spokój, nie było tego dziwnego typka, a co ważniejsze Paul’a. Co, mogę robić przez tyle czasu? Nie, na pewno nie będę, tańczyć , muszę wykombinować jak z stąd uciec. Boże, ale te sznury mnie tak uciskają. Są po prostu wszędzie, na brzuchu, przy ramionach, nadgarstkach, nogach, kostkach…Zaczęłam się mocno szarpać, ale to nie pomogło…gdyby się jeszcze bardziej zaczęła szarpać, to krzesło wywaliłoby się do tyłu, a ja razem z nim. Spróbowałam się unieść i przejść tylko, że one ważyło z tonę, a ja byłam na dodatek wycieńczona. Już wolałabym znaleźć się w Auschwitz- nie chyba nie, ale podobnie było tutaj jak i tam. Kurcze plus jest taki, że nie wsadzi mnie do komory gazowej, albo coś podobnego, a minus, że może mi wyssać krew, co do kropelki.
Zamknęłam oczy i zaczęłam wspominać.
 -Bluza jest?- Spytałam samą siebie- Nie, no kurde nie ma!- I wtedy zaczął się problem. Po dwudziestu minutach znalazłam bluzę, wzięłam Floyd’a na smyczy i zaczęłam z nim biec w stronę parku. Paul już stał…Super, zrobię mu niespodziankę. Znam już na dobrze Floyd’a, że mogę mu zaufać, wypuściłam go ze smyczy i biegiem rzuciłam na się Paul’a plecy. A ten naiwniak aż podskoczył ze strachu.
-Hej- powiedział dając mi buziaka. 
-Dzień dobry- przywitałam się żartobliwie. 
-Do dokąd idziemy?- Spytał.
-No, na festyn…jeszcze się głupio pytasz…- Przypięłam do pieska smycz, wzięłam pod ramię chłopaka i ruszyliśmy w stronę tłumu ludzi.
Oczywiście nie odbyło się bez piszczących, napalonych fanów i fanek- ale i tak ich kocham. Rozdaliśmy autografy, porobiliśmy zdjęcie i poszliśmy do pierwszej budki z prażonymi szyszkami.
-Ja poproszę dziesięć- zamówiłem. Paul spojrzał na mnie na jakąś idiotkę, po czym dodałam- No, co? Nigdy nie byłeś na diecie a’la Miely?- Zaczęliśmy się śmiać. Kiedy zjadłam pięć pierwszych szyszek zachciało mi się lodów i piwa. Kupiłam pieskowi parówkę i wszyscy zmierzaliśmy na kabaret. Kocham kabarety! Po godzinnym śmianiu się dobiły mnie słuchu, że jakaś gwiazdka Disney’a będzie dawała koncert. Uf…całe szczęście, że nie jestem już w wytwórni Disney’a, tam było tak dziecinnie…
-Ciekawe, kto to może być…-powiedziałam bardziej do siebie niż do Paul’a. Aż w końcu pojawiła się na scenie Gomezka:
Jak te dwa głupki, zaczęliśmy z Paul’em tańczyć na środku, gdzie tylko tam było wolne miejsce. Wszyscy okrążyli nas i zaczęli klaskać do rytmów muzyki. Po zakończeniu piosenki, Selena skomentowała nas:
-Uwaga, uwaga! O, to najlepiej bawiąca się para tego wieczora!  Brawo!- Wszyscy zaczęli gwizdać i klaskać, a ja razem z moim chłopakiem zaczęliśmy się cieszyć i potem oczywiście się pocałowaliśmy, za co dostaliśmy głośniejsze gwizdy i brawa.
Otworzyłam oczy, i poczułam jak łzy spływają mi po policzkach. Czemu, życie to takie wielkie g…
-Widzę, że już wstałaś- powiedział jak zwykle szczęśliwy Paul.
-Chciałabym wstać…no, ale wiesz…coś mnie uwiera
-Może, nie długo wybiorę się z tobą na spacer…albo wiesz, może dzisiaj?- Kątem oka, zauważyłam, że w kąciku ust ma krew…
-Czy ja to krew?- Spytałam zaciekawiona.
-No, wiesz…nie była jakoś super, ale da się przełknąć. A ta dziewczyna ma na imię, chyba Emilia…albo Emily. To taka urocza blondynka- kiedy wypowiedział imię swojej ofiary, miałam ochotę się na niego rzucić i go zabić. Wiedziałam o kogo mu chodzi..
-T..ty! Jak mogłeś mi to zrobić?!- Wydarłam się przez łzy. Byłam na skraju wyczerpania. On mi zabrał, jedną z moich najlepszych przyjaciółek- Nigdy ci tego nie wybaczę! Jesteś skończonym idiotą, Boże, co ja w tobie widziałam….- Gdybym wiedziała wtedy, co w nim siedzie, nie darłabym się tak na niego.
-Zamknij się- Zamiast mnie kolejny raz uciszyć, to walnął mnie i to bardzo mocno w twarz.- A teraz wypij trochę tego, wybieramy się na spacer- przyłożył mi do ust kubeczek z miętą. Zamknęłam oczy i próbowałam wytrzymać smak cieczy. Ale za nim wybraliśmy się na „spacer”, zniknął gdzieś na dwie godziny.
*
Wyczerpana z resztkami sił skupiłam się na oknie. Faktycznie było, ale tak małe i drobne, że ledwo promyki słońca docierały do pomieszczenia. Pomyślałam, że może jakiś cud się zdarzy, gdy tak będę się przypatrywać myśląc o pomocy. No kurde jestem łowczynią, no tak czy nie?! 
Przerwałam swoje „wzywanie” kiedy Paul stanął przede mną. W mgnieniu oka rozwiązał mi sznury. Na początku myślałam, że to coś z niego wyszyło, ale po chwili przypomniałam sobie, co mi powiedział dwie godziny temu …(chyba).
Spojrzałam na swoje ręce- całe były sine, pewnie inne części ciała wyglądały tak samo.
-Zakładaj to- podał mi swoją skórzaną kurtkę. Boże ona była taka ciepła…Przez te dwa dni miałam na sobie tylko tunikę na ramionka, a nie dość, że było strasznie zimno w piwnicy to na dworze panowała zima.
Nic nie mówiłam, tylko patrzyłam przed siebie w osłupieniu. Tak jakbym momentalnie wyłączyła się, zostawiając zmysł słuchu.
-Idziemy się przejść…do lasu- powiedział, po czym pociągnął mnie do przodu.
Kiedy przedarliśmy się przez krzaki, wszyscy stanęli z otwartymi oczami oraz buzią. Przed nami pokazał się wielki, stary zarośnięty roślinami i w kształcie trapezu równoramiennego- budynek.
-Co, to jest?- Spytałam jako pierwsza.
-Nie, wiem. Wydaje mi się, że jest to świątynia- powiedział Jessie (ksywa Joe’go.)
-Wchodzimy tam?- Zaproponował Just.
-Haha…i co jeszcze?- Zaśmiałam się z sarkazmem, chociaż humor na, to nie doskwierał. 
-Może, coś tam znajdziemy…-dodała Demi.
-No, nie myślicie, że tam wejdziemy?!- No nareszcie, ktoś poparł moją stronę.
-Dziękuję, Chels- podziękowałam przyjaciółce.
-Nie wiem, jak wy, ale ja idę…-Stwierdził Joe, a za nim poszła reszta chłopaków.
-Dobra idę z wami!- Krzyknęłam, aby się zatrzymali. Chyba lepiej, żebyśmy z nimi poszły niż zostały same w tym strasznym lesie. Podeszliśmy pod jakieś wielki głaz, co chyba oznaczało drzwi. Wszyscy zaczęliśmy je pchać w przeciwną stronę. W końcu po chwili lekko i ledwo się przesunęły.
-Jesteście gotowi?- Spytałam wszystkich, biorąc telefon w rękę. Wzięłam głęboki wdech i wszyscy weszliśmy do środka. Po części ściany były zawalone, ale jakoś większość rzeczy trzymało się…Wszyscy uważnie szliśmy przed siebie. To miejsce było bardzo przerażające.
-Stójcie!- Krzyknął gwałtownie Joe.
-Co się stało?- Zapytał Justin.
-Patrzcie na, to- wszyscy spojrzeliśmy na jakąś czarno-białą plamę- Justin sprawdź, co to jest!
- A może frytki do tego?!- Kiedy Justin już miał się schylić usłyszeliśmy wielki trzask. Wszyscy stanęli w pion próbując nie oddychać i nie robić żadnych gwałtownych ruchów…
_____________________________________________________________________
A więc jak się podobał ten rozdział? Tak dla informacji dobiegamy do końca z tym opowiadaniem…
  

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz