środa, 13 lutego 2013


WAAAŻNE!

A WIĘC WSZYSTKO ZALEŻY TERAZ OD WAS…A DOKŁADNIE…PRZESTAŁAM TU PISAĆ, BO JUŻ NIE MIAŁAM OCHOTY DALEJ TEGO CIĄGNĄĆ I NIE WIEM KTO TO CZYTA…WIĘC JEŚLI KTOŚ TO NADAL CZYTA I CHCE KOLEJNY ROZDZIAŁ NIECH NAPISZE KOMENTARZ…JEŚLI BĘDZIE CO NAJMNIEJ 2 KOMENTARZE TO NAPISZE KOLEJNY -> ZACZYNAM OD 5.11.2012 DO 19.11.2012 
XOXO KAMCIA3117

INFO

Jeśli ktoś czyta tego bloga, to proszę się  nie martwić pojawi się jeszcze kolejny rozdział, tylko nie wiem jeszcze kiedy. Nie pisałam ostatnio, bo wyjechałam i nie miałam internetu i jak widać nic nie wstawiłam. Postaram się to nadrobić, a teraz chcę zaprosić was wszystkich na mój nowy blog! TAKA JAKBY REKLAMA DLA FANÓW TVD, MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ UCIESZYCIE BO TAM WYLĄDUJE CAŁA EKIPA, NO I ZAPRASZAM :D …FAJNIE BY BYŁO JAKBYŚCIE JESZCZE POZOSTAWILI JAKIŚ ŚLAD NP. PISZĄ, CO O TYM SĄDZICIE :)
PROLOG I BOHATEROWIE JUŻ JEST ZAPRO!

23. Przebaczenie, Dobre Serce, Wybawienie, Kochany

-Stójcie!- Krzyknął gwałtownie Joe.
-Co się stało?- Zapytał Justin.
-Patrzcie na, to- wszyscy spojrzeliśmy na jakąś czarno-białą plamę- Justin sprawdź, co to jest!
- A może frytki do tego?!- Kiedy Justin już miał się schylić usłyszeliśmy wielki trzask. Wszyscy stanęli w pion próbując nie oddychać i nie robić żadnych gwałtownych ruchów. Zobaczyliśmy cienie jakiś istot, było ich około czterech. Swoim blaskiem świeciły na ścianę i jeszcze gdzie indziej. Nikt z nas nie potrafił się odwrócić, aby spojrzeć na postać z tyłu. Po kilku chwilach znikły.
-,Co to było?- Spytałam.
-Nie wiem…to świeciło, jakby…no, nie wiem nie mogę określić- powiedziała Demi.
-Posłuchajcie…musimy iść w głąb, tam znajdziemy wyjście
-Jakie wyjście?- Zapytałam. Przecież kilka centymetrów stąd były wielkie i potężne „drzwi”.
-Takie przez, które będziemy mogli wyjść. Nie wiem, czy zauważyliście, ale ta skała jest zamknięta, a nie wiem czy będziecie mieli siłę ją ponownie otworzyć.- W sumie Joe miał rację. 
Szliśmy przez jakieś korytarze. Wszystko było straszne.
-Sądzę, że to coś wcale stąd nie wyszło- stwierdził Justin.
-Niby czemu tak twierdzisz?- Spytała Chelsea.
-Patrzcie- wszyscy spojrzeliśmy w kierunku, który pokazał nam Just. Te istoty były w jakimś pomieszczeniu zasłoniętym średnim kamieniem. Miałam już odejść, ale Mitchel mnie powstrzymał.
-Posłuchajcie możemy tam podejść i to zaobserwować- wyszeptał Joe. Wszyscy nie pewnie podeszliśmy pod kamień. Niestety nic nie ujrzeliśmy, gdyż światło od tych istot tak świeciło, że nie dało się patrzeć.  Wszystko byłoby pięknie gdyby nie, to, że Demi zaczęła się wiercić gorączkowo, po chwili zrozumiałam jej zachowanie. Przed nami było widać cień opadający na ziemię jakiejś bestii. Coś typu kosmity- ten stwór się zbliżał. Było słychać oraz cień robił się większy. Teraz wszystko od nas zależało. Albo pobiegniemy w stronę tej czarnej istoty, albo obok z wielkim hukiem w kierunku białych. W końcu chłopaki stwierdzili, że bezpiecznie będzie jeśli skierujemy się w kierunku tamtych białych. Na trzy, cztery rzuciliśmy się do ucieczki. Zauważyłam kątem oka, że ta czarna bestia nas goni. Pewnie gdyby nie adrenalina dawno bym gdzieś padła. Teraz liczyło się tylko, to aby znaleźć jakikolwiek schron. W końcu stało się to, co miało stać. Zatrzymała nas wielki głaz- nie było szans, aby uciec. Zaczęłam panikować, zobaczyłam go. Potwór, jak mało, co nie był z ziemi. Z śliną w pysku podchodził do nas powolnymi, ale jak wielkimi krokami. Spojrzałam na wszystkich, na każdej twarzy nic innego się nie malował oprócz strachu i nadziei. Obcy podchodził coraz, to bliżej aż w końcu stanął twarzą w twarz z Chelsea. Wszyscy skoncentrowali się na ich obojgu. Modliłam się, aby to coś nie zrobiło jej krzywdy. Potwór zaryczał i z hurgotem runął na ziemię. Nie wiem w jaki sposób, ale zaczęła z niego tryskać krew, albo śluz. Przed nami pojawiło się to samo światło, które wcześniej obserwowaliśmy. Powoli bladło, a z niego ukazała się czwórka  ludzi?!
Gdy dotarliśmy na miejsce wdarliśmy się do lasu.
-To, gdzie jest ta świątynia?- Zapytałam czarownice.
-Czekajcie- po chwili skierowała nas w stronę jakiś krzaków. Bez trudu się tam dostaliśmy. W końcu ukazała się przed nami wielka wieża.
-Nie sądziłem, że tak łatwo nam, to pójdzie- skomentował Ian. Podeszliśmy  do głazu, który dzielił nas od wejścia do środka. Zaczęłam z Ian’em ją pchać. Muszę przyznać, że nie było łatwo. Ostrożnie weszliśmy. Całe szczęście, że mieliśmy latarki, ponieważ było tu ciemno, a nawet mi wampirowi było ciężko coś zobaczyć….Ale tu śmierdzi, pomyślałam. Miałam zrobić już krok, ale Ian mnie powstrzymał.
-Spójrz- chłopak wziął jakiś mały kamyk wrzucił w kałuże i po chwili kamyka nie było.
-Co to było do jasnej cholery?!
-Mało brakowało, a twojej stopy by nie było- powiedziała Kat.
-Boże, dzięki- przytuliłam Ian’ a.- Ale, co to jest?
-Obcy…mianowicie krew…dobra posłuchajcie, oni tu są i nie będzie im robiło różnicy, że jesteście wampirami
-Wiemy- powiedział Ian. Dziewczyna skierowała nas w stronę jakieś alejki.- A gdzie idziemy?
-Jak to? Nie wiesz…do centrum tej świątyni- przełknęłam ślinę, złapałam wampira za rękę i zaczęliśmy iść.
Bacznie obserwowałem jak czwórka postaci zbliża się do nas. Kiedy byli wystarczająco blisko, zrobiłem krok do tyłu.
-Nie bójcie się!- Zażądał mężczyzna. Jego głos, jego ciało…było nieziemskie. Mógłbym wpatrywać się w nie całymi dniami i nocami. Ubrany był białą szatę ozdobioną złotymi nitkami.
-Kim jesteś?- Spytałem jako pierwszy.
-Jestem synem, jedynego najwyższego Pana tego świata…Na imię mam Pardon. To ja przebaczam nawet te najbardziej straszliwe grzechy, usuwam złe wspomnienia…- po raz pierwszy spojrzałem w jego oczy. Ten kolor, tak niebieski, że nie można było tego opisać. Potem wyszła następna postać. Była to kobieta. Miała długie do pasa blond włosy, cerę miała najdelikatniejszą jaką kiedykolwiek widziałem. Spojrzała na mnie, jej oczy równie były niezwykłe jak Pardon’ a, tylko, że złote…złotsze od złota. Na sobie miała błękitną suknię, rozwiewającą się na wszystkie strony.
-Jestem Kindness. Pomagam zwalczać na ziemi zło, które zabija, rani, torturuje dzieci i zwierzęta
Następny pojawił się kolejny mężczyzna. Był to ciemno skóry, ale również olśniewający jak pozostali „wybawcy”. Ubrany był również w białą szatę, którą ozdabiał czerwony pas. Jego oczy były czarne, bardzo czarne, zlewały się z źrenicami.
-Jestem Godsend. To ja sprawiam, że demony zostają wytępione z ludzkiej duszy, to ja przynoszę pomoc w wszelkich wypadkach…- Ostatnia postać jaka się ujawniła, była to dziesięcioletnia dziewczynka. Miała czarne włosy rozwiewające we wszystkie strony. Zielone oczy jak najpiękniejsze szmaragdy. Jej twarz była drobna, ale jakże słodka.
-Jestem Merry- powiedziała swoim cienki, jakże anielskim głosem- przynoszę szczęście wszystkim potrzebującym na tym świecie, rozkochuje dzieci i zwierzęta potrzebujące miłości, jestem zbawieniem dla wszystkich młodych istot- dziewczynka ubrana była w czerwoną sukienkę.
Nikt się nie odzywał, wszyscy patrzyliśmy na czwórkę aniołów.
-Po, co tu jesteście?- Spytała Chelsea.
-Jesteśmy, aby uchronić ludzkość od końca świata.- Powiedziała spokojnie Kindness.
-Światem zawładnęły demony…straciliśmy kontrolę nad wszystkimi złymi rzeczami. Jeśli tak dalej będzie, to doczekacie się apokalipsy- dodał Godsend. 
Wylądowaliśmy w jakimś lasku. Było trochę widno na dworze, więc dawałam radę iść, stawiając chwiejne kroki. Paul trzymał mnie za ramię prowadząc na przód. Miałam mroczki przed oczami, poczułam jak się zatrzymujemy. Spojrzałam w górę. Przed nami stała blond włosa dziewczyna. KLIK
-Paul!- Zawołała radośnie.
-Candice!- Odwzajemnił.
Puścił mnie przez, co upadłam na ziemię. Chłopak podbiegł do dziewczyny i ją mocno przytulił. Poczułam jak łza kręci mi się w oku. Paul nie miał zamiaru mnie podnieść, a ja nie miałam siły na nic.
-Zajmiesz się ją i wiesz gdzie się spotykamy- po tych słowach Paul’ a już nie było.
-Podnoś się- Blondynka zaczęła rozkazywać. Ledwo, co przytrzymując się drzewa wstałam. Ciężko było mi się utrzymać na nogach, wydawało mi się, że zaraz zemdleję. Candice zabrała mnie do swojego samochodu i zawiozła do…McDonald’s! Nie wiem, o co chodziło, ale tam właśnie zmierzałyśmy.
-Dokąd jedziemy?- Spytałam.
-Na jedzenie. Osobiście wolę KFC, ale w pobliżu jest tylko McDonald’s. Musisz coś zjeść- Candice zaparkowała. Minęła godzina zanim znowu wsiadłyśmy do samochodu. Byłam naprawdę najedzona. Czułam się lepiej, mogłam już chodzić żwawiej…Zamknęłam oczy i nasłuchiwałam się do piosenki Whitney Houston „I Will Always Love You”. Poczułam jak samochód zaparkował. Dziewczyna kazała mi zamknąć oczy i dopiero je otworzyć kiedy mi rozkaże. 
Dobiła godzina dwudziesta, a ja nadal czekałem na dziewczyny. Popijając jakiejś stare, dobre wino nadsłuchiwałem plotek osobistości. Jedna zwróciła moją uwagę, mianowicie była napisana na gazecie.
„Co z Miley? Przez ostatni tydzień nie było żadnych śladów życia, które by świadczyły, że dziewczyna miewa się dobrze. Spytaliśmy się rodzinny panny Cyrus czy wiedzą, co się dzieje, z ich córką w odpowiedzi usłyszeliśmy -Nie mamy zielonego pojęcia, gdzie ona przebywa-, przyjaciele też nie wiedzą! Czy, to możliwe, że piosenkarka została porwana?”
Nagle z hurgotem otworzyły się drzwi w których ujrzałem ją. Wyglądała cudnie:
KLIK. Zatkało mnie. Nigdy nie widziałem jej takiej pięknej. Obok niej stała uśmiechając się od ucha do ucha Candice KLIK. Postanowiłem, że podejdę do dziewczyn.
Stałam jak głupia, patrząc przed siebie obok pełnej zachwytu Candice. Ten dom mi się wydawał jakby był to Biały Dom…
-Bo jest to właśnie Biały Dom- powiedział nagle Paul. Byłam zaskoczona, a w sumie było to do przewidzenia.
-Prezydent, co kilka lat organizuje takie różne imprezy i zostaliśmy zaproszeni- wyjaśnił.
-Ej, a pro po prezydenta…idę z nim pogadać- po chwili blondynka zniknęła gdzieś w tłumie.
-Zatańczysz?- Spytał Paul.
-Yyy…eee…niech będzie- z niechęcią się zgodziłam. Chłopak złapał mnie za rękę i poprowadził do tłumu, który kołysał się do muzyki. Jedną ręką objął mnie w tali, a drugą chwycił moją rękę. 
-Pięknie wyglądasz- stwierdził, a ja przez chwilę poczułam się jak za dawnych czasów.
-Czy mogę z tobą na spokojnie porozmawiać?- Spojrzałam na jego twarz. Była taka jaką poznałam na samym początku, a nie kiedy stał się tym czymś.
-Tak…
-Powiedz, dlaczego to robisz?
-Ale, co?
-Dlaczego jesteś takim dupkiem?!- Musiałam mu w końcu choć trochę wygarnąć.
-Nadal nie rozumiem, o co ci chodzi- postanowiłam dalej tego tematu nie drążyć, aby dalej nie robić z niego głupka. Do moich uszu zaczęły dobiegać wolne dźwięki. Objęłam go wokół szyi, a on mnie w talii. Ale, po chwili odepchnęłam go od siebie, ale on nie chciał mnie puści.
-Nie mogę, tak
-Co się stało?
-Po, tym, co mi zrobiłeś i moim przyjaciołom, nie mogę tak jakby nic się nie stało z tobą tańczyć!- Kiedy znowu spojrzałam na jego twarz, zrobiła się dziwna…taka sama, jak wtedy, gdy zrobił się niebezpieczny. Postanowiłam z nim już nie rozmawiać, odsunęłam się i poszłam do „szwedzkiego stoły”.
Katerina postanowiła, że nie pójdziemy na skróty, gdyż tam wtedy jest najniebezpieczniej.
-Jestem wampirem, ale nawet ja się boję- powiedziałem po cichu. Nigdy nie wierzyłem w to, że po za Ziemią była jeszcze jakaś obca forma życia. Naukowcy przez tyle lat próbowali to odkryć, męczyli się, a ja tylko wszedłem do jakiejś tam świątyni i prawie je spotkałem. 
-Kto by się tego spodziewał- powiedziała z irytacją czarownica.
-A czy jest to aż tak daleko?- Spytała Nina.
-Wiecie…tu naprawdę jest niebezpiecznie i wolę już iść wolniej i ostrożniej niż pchać na chama, ale jak chcecie możecie przyspieszyć, nic was nie przytrzymuje- powoli ta wiedźma zaczynała mnie wkurzać.  
-Może przyśpieszymy tempo?- Zarzuciłem.
-Jak chcesz to przyśpieszaj- odpowiedziała Nina rozglądając się w koło.
Oddaliłem się od dziewczyn, na około metr. Nagle poczułem jakieś wstrząsy. Gdy odwróciłem się w stronę dziewczyn stał tam głaz. 
-Ian! Ian! Nic ci nie jest?- Usłyszałem Ninę.
-Nie! A wam?- Odpowiedziały mi na to samo.- Nie dostanę się do was!
-Musiałbyś przejść na około, ale to będzie jeszcze bardziej niebezpieczne! Musisz iść do centrum świątyni i tam się spotkamy!
-Przecież nie znam drogi!
-Poczekaj chwilę- po chwili poczułem jakiś silny ból w głowie.
-C-co to ma być?- Spytałem zdenerwowany.
-Wysłałam ci do umysłu, kierunek drogi- złapałem się za głowę, po czym umówiłem się z nimi, że spotkamy się na miejscu.
-Boję się o niego- powiedziałam po cichu do Kat.
-Nie masz czego…jeśli użyje tej mapy i będzie ostrożny nie tak jak teraz, to przeżyje…
-A jeśli nie?
-To czeka go jedynie śmierć…
_____________________________________________________________________
Przepraszam, że taki krótki! Ale jakoś tak wyszło…To jak wam się podoba? Jak myślicie Ian’ owi uda się przeżyć?
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz